niedziela, 28 grudnia 2014

#ABU SIMBEL #Egipt (part 2)




***

Asuan godzina 3.30 w nocy/rano wyjazd z hotelu położonym przy nadbrzeżu Nilu. Na dole czeka nasz busik. Wyjeżdżamy z suchym prowiantem, niezbyt smacznym, nawet wyspani po 4 godzinach snu. Udało się z pomocą obsługi podkręcić to "COŚ", co miało być klimatyzacją, bo po wejściu do pokoju (z oknem wychodzącym na południowy-zachód) można było wszystko zrobić tj. zemdleć, klnąć czy się pobić, ale na pewno - nie spać...





***













Abu Simbel to strefa przygraniczna z Sudanem. Dawniej doszło do paru porwań turystów (w celu okupu) przez Sudańczyków i dlatego obecnie na wjazd trzeba mieć specjalne pozwolenie (trzeba mieć paszporty), a wycieczki organizowane w strzeżone przez uzbrojone wojsko konwoje.




***


Konwój organizuje się na terenie jakiejś jednostki wojskowej lub policyjnej. Spotkamy wycieczki z całego świata, najwięcej Amerykanów. Każdy bus dostaje po żołnierzu z bronią i jedziemy.





No i prujemy w kolumnie podobnych busów i wynajętych taksówek, średnio 140 km/h (z rozbawieniem oglądając, co jakiś czas, ograniczenia prędkości do 90 km/h) przez pustynię przez jakieś 5 godzin. W większości krajobraz już prawie sudański. Po godzinie jazdy przez klimatyzację wpada inne, suche pustynne powietrze. Pokręcamy ją na full zwłaszcza, że nisko zawieszone podwozie busika zaczyna przypominać rozgrzewającą się patelnię. Pomimo boskiego wynalazku klimatyzacji czuć pustynią.




Pustynia. Kto raz spróbował, chyba nigdy od tego nie ucieknie.




Jeśli ktoś myśli, że podróżuje się w ciszy to się BARDZO, a to BARDZO myli. 
Doświadczony turysta po pięciu utworach sięga po słuchawki 
i własną muzykę, niedoświadczony poznaje bliżej kulturę 
arabską - i coraz bardziej docenia różnorodność europejskiej muzyki :)
Przechodzimy więc na własny "podkład muzyczny"



 i brniemy dalej
przez pustynię wpatrując się w księżycowy prawie krajobraz.






Nasz dzielny obrońca (po prawej) z pistoletem maszynowym na kolanach spędził większość podróż w pozycji horyzontalnej. Ale jego zawodowe przeczucie wybudziło go przed końcem podróży :)




Jest zielono. Jest Abu Simbel.
A oto i nasz konwój.

***



Abu Simbel w XIX wieku


Wycieczka to jakby wyprawa w głąb czasu. Dzień 1. w Asuanie to świątynia Izydy na wyspie File,  czyli najwyżej IV w. p.n.e., kiosk Trajana (cesarza panującego w latach 98-11 n.e. ) to czasy rzymskie. Dla nas, tubylców znad Wisły, to oczywiście starocie, że ho, ho. W Krakowie można się potknąć o kawałek muru z najwyżej X wieku. Ale w przypadku Egiptu te ponad 2 tyś. lat nie robi wrażenia. Taki kraj.

Abu Simbel to zespół świątynny wzniesiony za czasów, i na polecenie słynnego Ramzesa II, którego mumię widzieliśmy w muzeum kairskim. Podążamy więc w głąb przeszłości, bo w XIII w. p.n.e. A więc dzieli nas ponad 3 tyś. lat. Trzynasty wiek to nam się kojarzy najwyżej z najazdem tatarskim, kiedy to tatarzy ustrzeliły nam w Krakowie hejnalistę; w tym czasie wzniesiono Notre Dame w Paryżu, ale to jest nasza era, a tu…. czasy kiedy u nas w Europie ponurzy Mykeńczycy czekali na najazd jeszcze bardziej ponurych Dorów, czyli protoplastów starożytnych Greków. I tyle.

Około 20 lat zajęło Egipcjanom wzniesienie dwóch świątyń w tej nubijskiej części Egiptu. Majestatyczne świątynie miały pokazywać płynącym Nilem, kto tu jest panem. Większa i najbardziej znana świątynia wykuta w skale poświęcona została faranowi, druga jego żonie -  Nefertari. 

Piękne skalne świątynie zostały z czasem zapomniane i zasypane przez piasek. Odkryte na początku na nowo przez szwajcarskiego podróżnika Jana Jakuba Burckhardta na początku XIX wieku. 









Arabista i podróżnik. W latach 1806-1816 przebył Syrię zwiedzając Damaszek i Palmyrę, w drodze do Kairu odkrył dla Europy w 1812 roku wykute w skale miasto w Jordanii - PETRĘ (ukazana w jego portrecie. W tym samym roku podróżując w głąb Egiptu dotarł do III katarakty. W drodze powrotnej zwiedził Abu Simbel. Swoją podróż przypłacił życiem. Zmarł w 1817 roku.




Pozdrowienia z Petry :)


***


Abu Simbel 1907





Wybudowanie tamy asuańskiej skazało te tereny na zalanie. Podjęto więc decyzję o wycięciu ze skał świątyń i przeniesienie ich na płaskowyż, powyżej lustra powstałego jeziora. Pracami z ramienia UNESCO kierował twórca polskiej archeologii śródziemnomorskiej prof. Kazimierz Michałowski. Tak, tak w dziedzinie archeologii jesteśmy w czołówce świata. Nasza wizytówka to rekonstrukcja świątyni Hatszepsut - najpiękniejszego chyba zabytku starożytnego Egiptu….






W tle jezioro Nasera powstałe po wybudowaniu tamy. Skręt w lewo i wyłaniają się dwa monumentalne bloki skalne zawierające przeniesione "z dołu", dwa cuda Egiptu.









Wejście do środka skalnej świątyni. Niestety w środku nie wolno fotografować :((( A nie tak dawno było wolno, ale turyści  pomimo zakazu trzaskali zdjęcia , i oczywiście z fleszem !  No i Egipcjanie się wkurzyli i szlaban na foto. Co gorsze nie wytłumaczy się im, że bez flesza. Nie można, i tyle. Byliśmy świadkami jak jeden z pilnujących "cerberów" (po cywilnemu, tzn. nie w tradycyjnej, długiej szacie tylko w europejskich ciuchach) molestował biednego Franzuza, który komisyjnie przy nim wykasowywał fotki z aparatu !




Jeden z Nubijczyków zatrudniony jako nadzorca świątyni i pogromca aparatów fotograficznych





Stoimy przed zespołem świątynnym, taka magiczna chwila. Tu i teraz. JEST PIĘKNIE… chciałoby się, aby to trwało wiecznie. Robimy osobisty ranking "TOP" miejsc w Egipcie. Abu Simbel zajmie w nim godne 2. miejsce. Do dziś nie możemy wyjść z podziwu piękna świątyni Hatszepsut.

Ale zaraz za nią dumne skalne świątynie z Abu Simbel. I nawet nie chodzi o te monumentalne posągi wyrastające z nad lustra jeziora, ale to co w środku… Tak, tak. Wnętrze świątyni Ramazesa II kryje jeden z najcenniejszych skarbów Egiptu i nie ma się co dziwić, że Egipcjanie tak dbają o niego i polują na turystów z aparatami. I chwała za to Nubijczykom, cerberom z Abu Simbel. Niestety żadne zdjęcie nie odda tego czegoś co doświadczamy stojąc w pierwszej, największej zresztą z sal świątyni. We wnętrzu półmrok z zawieszonym powietrzem, w którym unoszą się drobiny pyłku z wolna krążące z góry do dołu. Z tego mroku wyłaniają się subtelnie doświetlone przez lampy, płaskorzeźbione przedstawienia ze ścian sali ukazujące chwalebne czyny Ramzesa. I tu osłupienie, i zdumienie jednocześnie. Jak to … ? Przecież to powstało w XIII w. p.n.e, a więc jakieś 800 lat przed klasyczną sztuką grecką. Szok wywołany jest skalą zmysłowości przedstawień, sugestywności ruchu i dynamizmu, utkwionym w dumnym kanonie sztuki egipskiej. To tak jakby połączyć patos Fidiasza, z subtelnością i zmysłowością Praksytelesa. 

Jednak porównując anonimowego Mistrza z Abu Simbel, obrażalibyśmy starożytnych Egipcjan, którzy biją tu na głowę Greków witalnością swojej sztuki daleką od chłodu i formalizmu Greków… Trudno wyjść ze zdumienia stojąc pośrodku sali i rozglądając się wokół. Świeżość tej sztuki, subtelność modelowania powierzchni ciał i do tego ten nubijski urok ukazywanej za plecami Nefertari, żony Ramzesa. Od razu widać, że była inna. Różni się od egipskich bogiń szczegółami ukazującymi inną od egipskiej rasę. 

Jest więc w Abu Simbel, coś cenniejszego niż złoto z grobowca Tutenchamona, nie narzuca się tak jak kamienne posągi strzegące świątynie. Anonimowy artysta swoim geniuszem przeniósł do wieczności Ramzesa II i siebie. I tego oczekuje się od sztuki. Wieczności.
















Świątynia królowej Nefertarii




Wieeelkie posągi sprzed świątyni Ramzesa II.




Mały człowiek siedzący u stóp wieeelkich posągów. 




Czas wracać. Ostatnie obejrzenie się za siebie…i zdjęcie. Te dwie godziny mają zastąpić wieczność, bo przecież prawdopodobnie już nigdy tu nie wrócimy… To tak jakby mieć świadomość, że widzimy się ostatni raz… Ech ta krakowsko-polska melancholia. 


****




Wracamy do Asuanu.  Miła, ponad czterogodzinna podróż…
Tym razem nasz bus awansował, jedziemy jako pierwsi z dowódcą konwoju :) 
Na kolanach spokojnie spoczywa pistolet maszynowy. 


***


Po obiedzie w najbardziej dusznym chyba mieście, Asuanie, kolejny odcinek filmu drogi. Tym razem 5 godzin do Marsa el Alam. Zaciskamy zęby. Siedzimy, leżymy, śpimy, siedzimy na lewym pośladku,  siedzimy na prawym. Nogi w lewo, nogi w prawo. Szaleństwo.

***

Jedziemy i wyobrażamy sobie co będzie jak wrócimy do hotelu. Wyprzedzając opowieść powiem, że zalegliśmy w barze popijając klasyczną mieszankę piwa ze sprite'm, czyli szandi.  Dodam, że nigdy tak nie smakowało...




Jedyne co nam rekompensuje zmęczenie to widoki.





W pewnym momencie kierowca wskazuje na lewo i coś mówi po arabsku. Przewodnik tłumaczy i wskazuje na stado dzikich wielbłądów…. Bajka. Głowa wali w szybę i zostawia odcisk :)





Nasz mały wehikuł to 4 osoby wycieczki (+ przewodnik z biura podróży), bo tyle udało się tylko zebrać :) Miły kierowca i niezły pirat drogowy, zatrzymuje wóz. Przesuwamy drzwi i wyskakujemy trzaskać fotki. Zrekompensujemy się kierowcy pod koniec wycieczki, podziękowanie i tradycyjny bakszysz. Za granicą reprezentujemy w końcu nie tylko siebie :)





Magiczna chwila. Leniwie, krok za krokiem, brnąca karawana wielbłądów. A wokół popołudniowa cisza zmęczonej upałem pustyni. Słychać tylko trzask spękanej ziemi i wolny krok zwierząt idących stamtąd-tam… W takich chwilach serce zdaje się zwalniać, czyżby zwolniły też wskazówki zegara…?




Widać że kierowcy sprawia przyjemność przyglądanie się wolno brnącym przez pustynię wielbłądom. My się roztkliwiamy widokiem lecących bocianów, oni melancholijnie stępającym wielbłądom. Co kraj, to obyczaj ;)





No i postój. W tym samym miejscu, gdzieś w połowie drogi.






Nasz poranny sklep jest wciąż otwarty :). Wita nas po imieniu :) zaprzyjaźniony właściciel, którego poznaliśmy wczoraj w drodze do Asuanu. Czas na szoping :)




Sprzedawców w Egipcie można by podzielić na:
  1. namolnych 
  2. namolnych miłych
  3. namolnych miłych podrywaczy
  4. namolnych czarujących podrywaczy
przy czym ta kategoria nr 1, po bliższym poznaniu, po okazaniu się, że nie przyjechaliśmy np. z Rosji... namolny sprzedawca przeskakuje do kategorii nr 2, a czasem próbuje sił w kategorii nr 3 :)


***


Nasz namolny miły sprzedawca okazał się szczęśliwym posiadaczem siedmiorga dzieci i dwóch żon :). A coooo, stać go. Ma w końcu sklep.






Po zakupach. Wracamy do Marsa el Alam znaną nam już drogą. Byliśmy tu już przecież wczoraj rano. Zmieniło się już światło na pustyni. Długie cienie zmierzchu i pozostawiony za plecami Abu Simbel są warte tego zmęczenia. Pustynia jest bezwzględna dla ludzi i zwierząt, walają się po niej kości padłych wielbłądów i … tony śmieci, ale pustynia potrafi być też piękna, a ludzie przyjaźni w sposób nieznany w Polsce. I dlatego wciąż wracamy.




KONIEC


7 komentarzy:

  1. Bardzo fajny wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy wpis, bardzo fajnie opisana wycieczka. Miło się czyta.
    www.antymarka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Magduśko czemu Cię tak mało ostatnio? POzdrowienia. Edyta

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę ciekawy artykuł. Sama byłam w Egipcie 2 razy po 3 tygodnie, choć było to z jakieś 9 lat temu. Wspomnienia jednak zostały do dziś i naprawdę czuje się bogatsza, że tam byłam i widziałam to co widziałam.
    Niestety tej wycieczki i świątynii, którą opisujesz nie zdążyłam zobaczyć.
    Mam teraz powód, żeby któregoś dnia tam wrócić.
    Bardzo ładne zdjęcia.
    Pozdrawiam Ania

    http://london-lavender.com

    OdpowiedzUsuń